Cieszyliśmy się z dziecka, rozkoszowaliśmy się ostatnimi miesiącami we dwoje, jak również chwilami, kiedy już czuliśmy się jak rodzina (mój mąż, mój brzuch i ja). Wspólnie urządzaliśmy pokój dziecinny i snuliśmy plany na przyszłość. Przy tak wspaniałej harmonii wszystko musi się powieść? Z czysto medycznego punktu widzenia moja ciąża aż do końca nie sprawiała większych problemów. Nie oznacza to jednak, by moja pani ginekolog była zawsze zadowolona
występowały u mnie wszelkie możliwe dolegliwości ciążowe, choć ich nasilenie nie zmuszało do podjęcia terapii. Ciśnienie było trochę za wysokie, obrzęki w nogach trochę za duże, a kopniaki mego syna, precyzyjnie wymierzone w nerw kulszowy dość bolesne, jednak bez żadnych medycznych konsekwencji. Gorący okres zaczął się mniej więcej na dwa tygodnie przed wyliczonym terminem. Termometr wskazywał pełnię lata, a przy moim grubym brzuchu sama myśl
jakimkolwiek zbędnym ruchu wywoływała poty. Wizytowałam lekarkę co czternaście dni i za każdym razem patrzyła na mnie z większą troską. Ciśnienie było za wysokie (nic dziwnego, skoro przed chwilą pokonało się trzy piętra bez pomocy windy), wody w nogach nie ubywało, a przy osłuchiwaniu syn schował się w najgłębszy kącik, skąd dochodziły jedynie śladowe echa życia. Pani doktor spokojnie i rzeczowo wypełniła skierowanie do szpitala. Wbrew pozorom nie spanikowałam miałam silne przeczucie, że z moim dzieckiem jest wszystko w porządku i że cały ten teatr ze szpitalem jest zbędny.
Choroba bostońska wikipedia
