W odniesieniu do życia z dzieckiem jest to z pewnością prawdziwe. W ciągu pierwszego roku z dzieckiem nauczyliśmy się dużo ja i mój mąż. Nie tylko ponoszenia odpowiedzialności i odczuwania całkiem nowego, innego uczucia miłości, ale i nowego rodzaju partnerstwa. Pierwsze dziecko zmienia wszystko, radykalnie i bezkompromisowo. Zmiany te w równym stopniu dotyczą kręgu przyjaciół jak i wszystkiego innego, rzeczy, które kiedyś były świętością (moje rośliny doniczkowe) czy istotnym elementem stylu życia (np. posprzątany pokój). O wiele za łatwo pojawia się też pokusa otorbienia się w kokonie, stworzenia monolitycznej jednostki, w której na otaczający świat nie ma już miejsca. Tak oczywiście nie powinno być. Normalne życie musi toczyć się dalej, jakkolwiek zupełnie inaczej niż to sobie wcześniej wyobrażano. Moim zdaniem matka nie „rodzi” się wraz z pojawieniem się dziecka, tak samo jak miłość macierzyńska nie jest szczęściem którego można dostąpić na komendę. Dla mnie osobiście stanie się matką było bardzo bolesnym procesem. Musiałam pozbyć się olbrzymiej porcji egoizmu, skreślić wychuchany perfekcjonizm i do ostatniej kropli wyczerpać swój talent organizacyjny. Z pewnymi rzeczami musiałam się pożegnać (boleśnie), by za to umiłować zupełnie inne. Rozstaliśmy się na przykład z przyjaciółmi, którzy marszczyli brwi na widok naszego wrzeszczącego syna, jak również ze wszystkimi „lepiej zorientowanymi”, mającymi wprawdzie zawsze dobre rady na podorędziu, nie oferującymi jednak żadnej innej pomocy choćby duchowej. Skłóciłam się też z moją przyjaciółką Sonią, nie potrafiącą zdobyć się na wyrozumiałość wobec odmiennych zapatrywań i ignorowania jej wskazówek.
Pieśń o spustoszeniu podola interpretacja
