Portret małżonków arnolfinich

boy sitting on swing chair

Patrząc z dystansu zdaję sobie teraz sprawę, że niekiedy byłam matką-kwoką w stopniu większym, niżby to było dla mego dziecka korzystne. Pomiędzy pieluszki, kleiki i czopki przeciwgorączkowe wkradła się frustracja i rozpanoszyło poczucie własnej „niezastąpioności”. Na szczęście okres, kiedy czułam się wyłącznie odpowiedzialna za zdrowie psychiczne mego dziecka trwał krótko. Trudno mi było dzielić się odpowiedzialnością z kimkolwiek nawet z mężem. A dziecko oczywiście wykorzystało tę okoliczność, z czego zresztą nie można mu czynić zarzutu. Na samym początku przyrzekałam sobie, że partnerska relacja z mężem nie ucierpi na nowej funkcji rodzicielskiej. A mimo to przez pewien czas systematycznie demontowałam nasz związek nieświadomie zresztą ograniczając go do roli „tatusia” i „mamusi”. Dopiero dobra przyjaciółka, za sprawą symbolicznego kopniaka w tyłek przywróciła mnie rzeczywistości. I nagle uświadomiłam sobie, w jaki sposób ostatnimi czasy musiało mnie postrzegać całe otoczenie – włącznie z mężem. I muszę przyznać, że wizerunek kobiety-kwoki, nie będącej w stanie spuścić wzroku ze swej pociechy zupełnie mu się nie podobał.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *