Przed 50 laty określenie „przygotowanie do porodu” było pustym słowem. Niby w jaki sposób miano się przygotowywać? Gdy przeminęło dziewięć miesięcy i bóle zapowiadały rychły poród, wzywano lekarza lub akuszerkę, a natura czasem z niewielką pomocą czyniła resztę. Również przed trzydziestu laty rzadko która przyszła matka poważnie myślała o jakimś sensownym przygotowaniu się do połogu. Akt ten w coraz większym stopniu przenosił się z rodzinnych sypialni do szpitali, gdzie do dyspozycji stała już cała armia kompetentnych pomocników, lekarzy-położników, sióstr- akuszerek, dysponujących w dodatku całą masą sprzętu medycznego i rozmaitymi farmaceutykami. Przełom nastąpił przed około dwudziestu laty. Określeniem „łagodny poród” francuski lekarz Frederic Leboyer wywołał małą rewolucję w izbach porodowych i w głowach kobiet. Nagle wszystkie chciały przeżyć poród „naturalny”, samodzielnie uporać się z bólem, przede wszystkim osobiście decydować o wszelkich kwestiach dotyczących rozwiązania.